Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ach! my zawsze ręką własną,
Miecz topili w naszem łonie.
Ileżkroć pod tym mieczem krew ściekała w bród:
Że Węgry dotąd żyją — ach! to Boży cud!

Niezleczeni długie wieki
Z naszą krwawą żyjem blizną,
A kto balsam niósł na leki,
Wszak płacono mu trucizną.
Zły duch ujął nas w matnię swych piekielnych złud:
Że Węgry dotąd żyją — ach! to Boży cud!

Jak psy, wciąż się gryźlim sami,
Rozgrzebując własne śmiecie;
A tymczasem, dzwoniąc kłami,
Lwy siadały nam na grzbiecie.
Srogi Turczyn i Tatar gniótł nieszczęsny lud:
Że Węgry dotąd żyją — ach! to Boży cud!

Patrzcie, oto wody Sawy
Toczą nurty tak czerwono:
Ach! to Mogoł wssał się krwawy,
Jak pijawka w nasze łono.
Szła w trop za nim pożoga, blady mór i głód:
Że Węgry jeszcze żyją, — ach! to Boży cud!