Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdaje mi się dalibóg, że kocha pół świata,
Każdego wita, ściska jak ojca, jak brata,
Każdemu mnie przedstawia... kto spłodził, kto rodził,
Nawet i pokrewieństwa pobieżnie dowodził;
Takich prezentacyi kilkanaście było,
Aż w oczach świat mi chodził, aż w uszach dudniło;
Tak tknięte paraliżem w ustach nikło słowo,
I już tylko na wszystko potrząsałem głową,
Byłem głupi, i bardzo, to nie ma gadania;
A nikt nie wie, Marienbad jak nerwy rozgania.
Tandem jak z krzyża zdjęty stanąłem na nogi;
Walizkę, torbę i mnie w przyjacielskie progi
Ręka Pana Józefa jak uragan parła,
Otworzył drzwi z łoskotem i krzyknął co gardła:
„Anusiu, mój przyjaciel, Pan Zdzisław Telega,
„Przyjaciel najdawniejszy i szkolny kolega;
„Dam mu pokój niebieski, z nami tu zostanie.
„Zdzisławie, moja żona... A co? pączek panie.“
Pani domu tłuściuchna, rumieni się, wzdycha,
Nie mówi ani słowa, ale się uśmiecha;
Siadamy na kanapie... I nuż pytań krocie
Rozwija się przedemną jak na kołowrocie;
Odpowiadam jak przez sen bez sensu i ładu,
Nareszcie, o mój Boże, dano do obiadu.
Ja miałem jeszcze w brzuchu marienbadzką wodę...
Jakże bez katastrofy zadanie przewiodę.
Gościnność jeszcze nasza staroświeckim krojem,
Przyjaźń, nieprzyjaźń znaczy jadłem i napojem.
Aż tu — dreszcz mnie przechodzi i w oczach mi ciemno;
Pan Józef się przybliża i stawia przedemną
W jednym rzędzie różnego rodzaju butelki,
Salceson, korniszony, bryndzę i sardelki.