Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zgromadzili się zaproszeni goście, i po lekkiém śniadaniu, które tylko jakby przedmową do większego czekającego w Winnikach uważać należało, przystąpiono do losowania: kto z kim ma jechać. Ale stara sztuka! — wszyscy o tém wiedzą, że los ma w tém tyle do rozstrzygnięcia, ile ja, albo pan Telembecki. Skutkiem więc takiego losu, każdy z młodzieży kontent był ze swojego udziału. Tak Amalja z Atanazją, wsiąść musiały do sanek Alfreda, za któremi jeszcze Emil stanął, odstąpiwszy swoje Robertowi. Rozwinął i Astolf swoją kartkę, gdzie mu się okazał, nadzwyczajnéj wielkości, złowieszczy Ner 13. — Ner trzynasty miała pani Gołębiowska z panną Elodją Abusiewiczówną. Jedźmy więc!
— Tu trochę za wąskie siedzenie, Bartłomieju! zawołał Astolf na przodzie sanek.
— Nie koniecznie; odpowiedział tenże, oddając mu lejce, niech się Pan tylko o murzynka dobrze nogami zeprze.
— Trochę śliski, Bartłomieju.
— Niekoniecznie. — Hot — wiu!
Brzęk, brzęk! Trzask, trzask! suną sanki za sankami — wiatr mroźny — słońce świeci — droga dobra — już Lwów za nami.
— Podetniéj go trochę Bartłomieju.
— Wierzgnie Panie.
— To daj mu pokój — hej! hej! — Trochę zimno w palce.
— Niech Pan nie mija, — woła pani — Sainte Vierge! dyszel! — krzyczy panna.
— Rów Panie!
— Hej! hej! djable zimno!