Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Woły, dużo, piękne — ale... jeden... zdechł.
— Chwała Bogu! dobry dozór!
— Co dozór? — Co mu było robić, kiedy on zdechł?
— I cóż jeszcze więcéj?
Tu Herszko cichszym dodał głosem: kocieł pękł.
— Kocioł! zawołał Astolf, zerwał się nagle, a Herszko chwycił za krymkę i na dwa cale nad głową zatrzymał. — Jak — co — kiedy — dla czego — długie nastąpiły zapytania i odpowiedzi; dalej o czem innem toczyła się rozmowa, lecz podniesiony głos pana, a spuszczony faktora, dowodził często: że nie wszystko dobre, Bogu dzięki, jak z razu powiedział. Nakoniec spytał się Astolf: A ty przywiózłeś swoją ratę? — Jaśnie pan będzie jeszcze łaskaw zaczekać — odrzekł Herszko, liniją swego ciała łamiąc w kąt prosty — mam pare krowy... Idź do djabła! krzyknął Astolf. Panie Telembecki! wytrąć go WPan za drzwi.
W tém weszła Piotrosia z zapytaniem od pani, czy pan pamięta, że dzisiaj szlichtada, bo już po dziewiątéj.
— Pamiętam, pamiętam. Danielu! ubierać się! — Djabli nadali! wyjedź ze wsi, intrata z tobą. — Panie Telembecki, nająłeś Waćpan sanki?
— Już stoją przed stajnią.
— Porządne?
— Dosyć przystojne — z murzynkiem z przodu z gąsiorkiem z tyłu.
— I dzwonki?
— I dzwonki; ale nasz naręczny lęka się ich trochę.