Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

414. Z ciemnotą zwodne przymierze, bo swój swego za łeb bierze.

416. Temu, co się skrada, kij na plecy spada.

417. Ten, co się wkradnie, na łeb wypadnie.

417. Nieproszony gość, zawadza dość.

418. Nie dba, że się skrzywią na niego, on dopiął swego.

419. Przez okna zagląda, a drzwi otwarte.

420. Nie przekraczaj proga, gdzie śliska podłoga.

421. Przyjaciel od wczora, krucha podpora.

422. Wczorajszy patryota, istna hołota.

423. Dom spokojny, gdzie pan jeden.

424. Zalotnik stary spieszy na mary.

425. Co robisz, rób dobrze, więcéj ci nie trzeba.

426. Umie rachować, ale niema co.

427. Od kucharza wierszopisa a woźnicy astronoma uchowaj nas Panie.

428. Rybie nigdy dosyć wody, zawistnemu cudzéj szkody.

429. Nie ukręcisz bicza z piasku, z marnotrawcy gospodarza.

430. Rolnik pracuje, inteligencya szafuje.

431. Na mróz polski zła gaza paryska.

432. Wyjechał na bachmacie, wrócił na ośle.

433. Nie draźnij silniejszego, bo nie będziesz mógł napaść znienacka.

434. Im więcéj moralność upada, tém więcéj strażników wymaga.

435. Nie orze, nie sieje, a do żniwa staje.

436. Przewagi się lęka, a przed rózgą klęka.

437. Zerwał się jak szalony, jak rozsądny chciał usiąść i... stłukł pieprza.