Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O! skały, zdroje, doliny i drzewa,
Wy, w które pamięć całą duszę wlewa,
Swiadki lat młodych, stałe przyjaciele,
Jakże was starość lubi, jak was ceni wiele!

Przyjemniejszy szmer świerków, milszy cień topoli,
Przy których wolni pasków i wstając powoli
Pierwsze stawialiśmy kroki.
O! jakież wdzięki urocze
Mają te szare, sterczące opoki,
Z których bluszcz gęsty rozpuścił warkocze,
Co krzyk dzieci powtarzały
I łajane, nas łajały.

Jak smaczna woda zdroju, co się z góry zmyka,
Gdzieśmy groble sypali z piasku i krzemyka,
Albo bzowe rynewki umacniając w skale,
Nieśli przechodniom ochłodę w upale.
A te doliny w kwiecistym ustroju,
Te miejsca igrzysk, gonitw, czasem boju,
Ileż wspomnień nam nie niosą!!
Tu ścinaliśmy osty, mokre ranną rosą,
Tam z białych główek strząsłszy zielone badyle,
Pletliśmy pół dnia łańcuch, który potrwał chwilę,
A tu straszna pokrzywa, tajona krzewiną
Ileż łez gorzkich nie była przyczyną!
...............
...............

Ach, tak jest, miejsce urodzenia jest świętością dla serca, jest księgą, w któréj człowiek czyta aż do śmierci dzieje swojego szczęścia, bo dzieje lat dziecinnych. Sad za domem, ścieżka przez łąkę, kładka na strumyku, wszystko to rozdziały żywota oblanego światłem nieprzebranéj miłości rodzicielskiéj....
Im daléj ku krańcowi życia tém bardziéj ściska się w sobie przeszłość nasza. Lata, lat dziesiątki,