Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mujące zimno jesienne i dym ścielący się z kartoflanéj naci, biwak przypomni, — zdaje mi się, że mam jeszcze pałasz przy boku, depeszę w zanadrzu. Mimowoli wyciągam szyję i śledzę okiem, czy droga wolna. Wtenczas władza wspomnienia samą nawet dolegliwość nietylko znośną, ale i przyjemną robi. Może w części i dlatego, że myślę sobie: Jeszcze to zdołam, com zdołał przed laty trzydziestu. Najmilsze jednak budzi wspomnienie obiad późny, myśliwski. Wszystko jak dawniéj, tylko że zamiast Marszałka siedzi żona, zamiast Oficerów sąsiedzi. Gwar jak tam, tak i tu, ale jeżeli mowa o strzałach, to z dubeltówki, jeżeli o zabitych to o lisach i zającach. A co najlepsze, że na koniec zamiast wózka pocztowego, czeka dobre łóżko, łóżko, którego wartość uczyłem się oceniać i za wcześnie i za długo.
Nie wszystko jednak w przeszłości da się wspomnieć z przyjemnością a nawet i obojętnie. Bolesném jest wspomnienie nieszczęścia, nie tego co nas jak rozburzona fala porywa, skręca i o skałę uderza (myśl przebytego niebezpieczeństwa staje się poniekąd pociechą), ale nieszczęścia, co jak stojąca, zatęchła, zielona woda kałuży, podtapia powoli. A takiém nieszczęściem jest niewola, — to nagłe strącenie z wyższego stanowiska, — to zerwanie nadziei, to upokorzenie, — to nareszcie położenie nowe, nieznane, nieprzeczute. Nie pierwsze to chwile niewoli wojennéj, aczkolwiek najniebezpieczniejsze bywają najprzykrzejszemi. Jeżeli w pojedyńczéj walce zostałem pokonany, zwyciężca staje się moim opiekunem. Jeżeli w szeregu z innymi byłem przemocną siłą ujęty, jestem zawsze samym sobą — jestem