Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wielce pożytecznym, wioząc nieraz bardzo pilne i ważne rozkazy, jednak miewaliśmy do zwyciężenia niezmierzone trudności w mijaniu lub wyprzedzaniu maszerującego wojska. Po pierwszym działowym wystrzale na linii bojowéj pod Lipskiem, Marszałek Marmont, do którego byłem w nocy z missyą przybył, rozkazał nam dwom razem z powierzonymi listami pędzić do Cesarza co koń wystarczy, — padnie jeden, dojedzie drugi. Już przy przedmieściu Lipska wpadamy na czwarty korpus tam wchodzący. Żaden rozkaz, choćby i własnoręczny Cesarza, nie byłby naszemu czwałowi drogi otworzył. Szczęście że znalazł się tam sam komendant korpusu Jenerał Bertrand, który dając ustne zlecenie sam nas przeprowadził. Jeżeli przyszło mijać park artyleryi, to często, śmiało mogę zapewnić, z niebezpieczeństwem życia. Na ścisłém dopełnieniu rozkazów oficerów sztabowych cały ruch armii zawisł. Nikt z nas nie miał czasu patrzeć co przed nim... tylko naprzód! naprzód! Co będzie to będzie. Razu jednego znajduję się nagle obok armaty przy wstępie wysokiego i bez poręczy mostu. Chcę konia zatrzymać, ale oś zadnia działa pcha go naprzód. Widzę przepaść, niema co myśleć... wolę konia stracić, niż siebie zgubić... spuszczam strzemiona, wznoszę się na siodle i trzymany za kołnierz pewnie przez jakiegoś świętego, do którego westchnąć musiałem, staję, zsunąwszy się po ogonie, na własnych nogach. Koń mój zaś ciągle pchany przeszedł także szczęśliwie, może dlatego że był wolny, na drugą stronę, gdzie miał rozum a raczéj nierozum zaczekać na mnie. Nie tak niebezpieczne ale za to zda-