Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co jeszcze wczoraj z supliką nikczemną
W błocie się, w błocie czołgali przedemną.

Brytan-Bryś.

Nie, ten skład rzeczy tak zostać nie może.
Nie będę brodził w tem bezwstydnem dziele,
Zbiorę przyjaciół, trwożliwych ośmielę,
Jak grom uderzę na głupią hołotą,
I głupszą jeszcze Rejenta istotę.
Chwycę za uszy, za kudłatą grzywę,
I aż na ludzką wywloką go niwę.

Koń.

A potem?

Brytan-Bryś.

Potem?

Koń.

Tak, co będzie potem?
Co chcesz poprawić tym gwałtownym zwrotem?
Głupstwo? — daremnie. Czyż głupców nie stanie?
Rosną bez siejby jak grzyby na ścianie.
I któż Ci ręczy, że jak bój się wznieci
Iż nie skorzysta jaki gorszy trzeci?
Cóż uniewinni wtedy czyn zuchwały,
Który zmarnował nadziei skarb cały?
Czasu spuściznę, dziedzictwo przyszłości?
Co uniewinni twój wybryk śmiałości? —
Zapał szlachetny? — Lecz i podła zdrada
Maskę zapału nader często wkłada,
Pcha naprzód, naprzód aż gdzieś w stanowisko,
Gdzie wszędzie ślisko, a przepaści blizko.