Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Pan.

Pani zamoczyłaś nogi, kiedy ja ją na ręku wynosiłem, jakież więc moje być muszą? Nie do tańca pewnie.

Pani.

Ach, wyniosłeś mnie Pan na ręku i dziękowałam, trzy razy dziękowałam i dziękuję jeszcze — ale mnie koniecznie oporządzić się trzeba.

Pan.

Zapewne, oporządź się Pani.

Pani.

Pan będziesz przecie tak grzecznym dla damy ustąpisz się z pokoju.

Pan.

Gdzież się mam ustąpić?

Pani.

No, gdzie Pan chcesz, byleś tu nie był.

Pan.

Deszcz leje jak z cebra.

Pani.

Kto grzeczny znajdzie radę na wszystko, byle tylko trochę dobrej woli, trochę grzeczności — wszakże Pan masz parasol.

Pan.

I pod parasolem mam stać jak bocian na jednej nodze, póki się Pani nie przebierzesz... to jest niby do wschodu słońca. O proszę Pani, to przechodzi granicę grzeczności... ale czyliż razem zostać nie