Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
AKT V.
Salon pierwszego aktu — stołu na środku niema. Baron siedzi przy biurze na łokciach oparty. Po długiem milczeniu.


SCENA I.
Baron (sam.)

I cóż mi się stać może? (Wstaje.) Co mi się stać może...
W najgorszym razie... nie, nie... za nadto się trwożę...
Ale Salwandor... A ba!.. Salwandor ubogi,
A ja... śmiało Baronie! stań znowu na nogi.
Skubną mnie wprawdzie, skubną, to boli najwięcej,
Ale wezmę posagu trzy kroć sto tysięcy.
Monti gorszy sęk... Monti skompromitowany.

(Z rozczuleniem.)

Na co mnie, mnie broń przysłał, wszak mu jestem znany,
Powinien był pamiętać, że już dzieckiem małem,
Drewnianą nawet bronią, bawić się nie chciałem,
I któż ręczy, że takich rewolwerów krocie,
Nie rozesłał ten waryat burzliwej hołocie?!
Któż mi ręczy, że poczcie nie dano wyprawić,
Aby moją lojalność na próbę wystawić?!
Ten rewolwer mnie niszczy... jestem jak w malignie.
Co mi się w jednem oku piękny posag mignie,
Zaraz w drugiem pięć rurek jak nożami kraje,