Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak się dochód z rozchodem wkrótce zrównoważy.
Ciekawy artykulik, niech go Pan przeczyta.
(Odchodzi.)

(Baron schowawszy dziennik, odchodzi w głąb, ogląda się, potem dostając zawinięty rewolwer, prędkim krokiem do altany na prawo wbiega.)
Jakiś Jegomość.
(zrywa się przestraszony i upuszcza papiery.).

Co to jest?

Baron (cofając się spiesznie.)

Nic. Przepraszam.

Jakiś Jegomość.

Jak? Nic. Szpieg, bandyta!

(zbierając papiery.)

Szpieg. Przed temi trutniami już schronienia niema...
Połknęliby uszyma, zjedliby oczyma.

(Odchodzi na prawo nie widziany przez Barona. Baron oglądnąwszy się wkoło, podobnie jak do prawej, wbiega teraz do lewej altany, w chwili kiedy oficer całuje w rękę damę. Dama za ukazaniem się Barona, spuszcza welon, krzyknąwszy i odchodzi na lewo.)
Baron (cofając się.)

O! o! przepraszam.





SCENA III.
Baron, Oficer.
Oficer.

Panie!.. czego Pan tu żądasz?
Dlaczego nieproszony w altany zaglądasz?

Baron.

Niechcąc...