Ach gdzież tam! Pan Jenialkiewicz zastraszył mnie i zmusił prawie abym tych wszystkich Panów, którzy byli u mnie rano, zaprosił na wieczerzę do francuskiéj restauracyi, miał sam przyjść z nimi i naprawić, co jak mówił, popsułem niegrzecznością
moją... Stało się... Ach!
A ty wyjechałeś?
Obym był wyjechał. Zamówiłem wieczerzę na
dziewiątą... O dziewiątéj przychodzę... Cały dzień nic w ustach nie miałem... Czekam, pół do dziesiątéj... dziesiąta, nikogo nie ma... odchodzę od siebie... bo co za igraszka losu, rano przyjaciół za wiele, a wieczór mniej niż za mało.
Przykre położenie.
Jeść się chce.
Chodzę i chodzę, pół do jedenastéj... jedenasta... nikogo... w gardle mi sucho.
Bardzo wierzę.
Jakieś nerwowe rozdrażnienie porywa mi rękę i zbliża do butelki szampańskiego wina... A ja w całem mojem życiu nigdy kieliszka wina nie wypiłem.
No! (z gestem) Nie masz czém się chwalić.