Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a mam fuzyjkę jak piórko... Nie uwierzysz, co to za zabawa... iść za psem, patrzeć jak się zwija, jak sylabizuje po trawie. Co za lube oczekiwanie kiedy ściągać zacznie... A jak serce bije, jak się dech zapiera kiedy... tuc!... stoi... stoi jak mur... biegniesz... pójdź daléj, pif!.. frrru!.. paf! aport!

Matylda (klaszcząc w ręce).

Pif aport!.. I do nogi! prawda? Ja potrafiłabym komenderować: Sa! do nogi! pójdź daléj! Waruj, spłoszysz! Co? prawda, dobrze?

Karol.

Doskonale — gniewasz się?

Matylda.

Nie. A któraż to twoja strzelba lekka jak piórko?

Karol.

Ta wyzłacana... wiesz?

Matylda.

Jednak ja cały poranek czekałam.

Karol.

Jeszcze przebaczyć mi nie możesz, ale jakże miałem konno z tobą jechać, kiedy w dziurze siedziałem.

Matylda.

W jakiéj dziurze?

Karol.

Słuchaj!.. pies ściąga, ja za nim krok w krok... grzęznę coraz bardziéj... ratuję się, jak mogę... w tém patrzę, jakaś kupka sitowiny... szust na nią!.. i plump! aż po pas. (Matylda się śmieje.) Ani rusz... wołam, krzyczę hop! hop! a tu bul bul bul... hop! hop!