Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Wiktor.

Panie Szambelanie! — Dłużej milczeć sumienie mi nie każe. — Zwierzę ci straszną tajemnicę.

Szambelan.

Może...... lepiej mojej żonie.

Wiktor.

Mnie wszystko jedno — dla mnie los nie zmieni się przez to — zemsta mnie czeka — ale mówić będę.

Szambelan (cofając się).

Pan się zapalasz.

Wiktor (porywając go za rękę).

Ludmir — Ludmir — wiesz kto jest?

Szambelan.

Jest podobno.... pan Lu.. Ludmir.

Wiktor (oglądając się).

Jest — (wstrząsając mocno ręką) człowiek niebezpieczny. — Strzeżcie się! — Bo biada wam, biada! Karpaty blizko — biada! —





SCENA V.
Szambelan (sam).
(po długiém milczeniu, przyszedłszy do mowy).

Masz teraz! Biada. — Ale jak, co? jakże mi łydki latają. — I on sam nie bardzo bezpieczny, w oczach ma coś barbarzyńskiego — jakże mi się nogi trzęsą, (siada) Tajemnica, rzekł — ale ja tej tajemnicy zachować nie mogę. — Ja dawno mówiłem, mówiłem wyraźnie... to jest nie mówiłem, ale myślałem, my-