Dajmy już temu pokój, bo krew mi się burzy;
Niech pan jeszcze przed panią te myśli wynurzy;
Ona, co się tak cieszy, co tak mocno rada,
Że swego przyjaciela w swym domu posiada.
Ile razy list przyszedł, zaraz do czytania,
Potém do mnie: „Krupkowski, Zdzisław ci się kłania,
Ale pamiętaj o nim, on sam nic nie powie,
Może mu czego trzeba“; — i nie dość na słowie,
Póty nas nie odstąpi, póty nie usiędzie,
Póki paka zamknięta na bryce nie będzie;
Albo nieraz czas na bal, grzmi cała Warszawa,
A ona książki składa dla pana Zdzisława;
Możnaż więcej i bratu przyjaźni dowodzić!
O Zofio! Zofio! czémże ci nagrodzić?
I chciałżebyś pan teraz za to ją zasmucać?
Dom, w którym cię tak lubią, niewdzięcznie porzucać?
Zasmucać? nie, w jej woli święte dla mnie prawo.
Pani go potrzebuje.
Biegnę.
Tylko żwawo.
Serce bije, głos niknie, cała drżę i płonę,
Ach, twojeto, miłości, pociski szalone!