Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/263

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Dusza, co wytrwać może, wytrwa tylko tyle;
    Ale odsuń marzenia, zostaw własnej sile!
    I gdy ciężar cierpienia nieść mamy po świecie,
    Nieśmyż go bez spoczynku, póki nas nie zgniecie.

    (długie milczenie)

    Wszakże razem i dalej pojedziem ze sobą?

    Czesław.

    Nie.

    Astolf.

    Dla czego?... A prawda, z weselszą osobą,
    Przyjemniej ci czas minie. Weź więc towarzysza,
    Który rozmową bawi i sobą rozśmiesza;
    Weź miejskiego trefnisia, co ten dar posiada,
    Co umie łatkę przypiąć, dwuznaczności gada,
    Z wszystkiego do wszystkiego jak motylek lata,
    Co kontent z siebie, ciebie i całego świata,
    I który na początku ostrej życia drogi,
    Skacze jak cap ofiarny, gdy mu złocą rogi.

    Czesław.

    Nie, Astolfie... nie szukam wesołości wcale,
    Owszem... wesołość razi... zwiększa moje żale;
    Lecz twój sposób myślenia, to ci powiem szczérze,
    Dwa razy nieznośniejszym dla mnie jest w tej mierze:
    Twojém czuciem nienawiść, nienawiść roskoszą,
    Każdemu twoje słowa co chwila ją głoszą,
    Ulgi nie szukasz, nie chcesz w innym mieć sposobie,
    Jak lejąc w cudze serce żółć co karmisz w sobie.
    Kto celem twych urągań, na cóż mieć na względzie?
    Niech wszyscy cierpią... wszystkich w jednym stawiasz rzędzie:
    Ciebie i nędzny żebrak na drodze zatrzyma,
    Jeśli na swoję nędzę dość uczucia niema.