Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/118

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Milcząca, groźna, obrzydła
    Postawa była straszydła.
    Chcę na nią śmiało uderzyć
    I choćby z czartem się zmierzyć;
    Lecz daremnie, wciąż mnie stroni;
    Stanę, stoi; wracam, goni;
    I ścigając czas już długi,
    Strzelam w końcu raz i drugi.
    Na ten huk, ptastwa gromada
    Wnet wrzeszcząc w koło opada;
    Napróżno odpór jej stawię,
    Wzrok tracę w czarnej kurzawie.
    Wracam, pędzę; lecz w tym biegu
    Padam w przepaść, bez dna, brzegu;
    I w tym dole, piekle właśnie,
    Broń mi ginie, światło gaśnie.
    Otoczony ciemnotą, bez żadnej pomocy,
    Myślałem, że tam resztę przepędzę tej nocy,
    Gdy przecie jakąś gałąź schwycić się udało
    I po wielu trudnościach i znoju nie mało,
    Ujrzałem ucieszony, jak z grobu dobyty,
    I ponure zwaliska i niebios błękity.

    Michał (trzęsącym głosem).

    Panie... źle... uciekajmy... (klęka)
    Panie! uciekajmy!
    Widmom, ptakom i zamkom święty pokój dajmy!
    Ach... słuchaj mojej prośby!

    Karol.

    Kto, ja mam uciekać?
    Nie, nie; jutro będziemy tych strachów dociekać.