Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   233   —

— Nie — odezwał się Grenek — to nie są psy dziedzica Lockmarja.
— Dla ostrożności — rzekł Aramis — powróćmy do groty; ani chybi, glosy się zbliżają, lada chwila dowiemy się, co o tem sądzić.
Skryli się znowu; lecz, zanim 100 kroków uszli w ciemnościach, gdy odgłos chrapliwego oddechu wystraszonego zwierzęcia rozległ się w pieczarze, i naraz, zdyszany, wylękniony, szybki jak błyskawica, przemknął przed kryjącymi się zbiegami lis, jednym susem przesadził barkę, zostawiając po sobie pasmo ostrej woni zwierzęcej.
— Lis! — krzyknęli bretończycy z radosnem zdziwieniem myśliwców.
— Przekleństwo!... — krzyknął biskup — kryjówka nasza odkryta.
— Jakto?... — odezwał się Porthos — mieliśmy przelęknąć się lisa?
— E! co ty gadasz, przyjacielu, cóż cię ten lis obchodzi? Przebóg! nie o niego tu idzie! Ale, czyż nie wiesz, Porthosie, że za lisem psy, a za psami nadejdą ludzie.
Porthos zwiesił głowę w dół.
Jakby na potwierdzenie słów Aramisa, ponowiło się ujadanie psiarni, zbliżając się z przerażającą szybkością w ślad za zwierzyną. Sześć uganiających się psów padło na polankę, naszczekując na podobieństwo zwycięskiej fanfary.
— Otóż i psy — odezwał się Aramis, stojąc zaczajony we wgłębieniu pomiędzy dwiema skałami — a teraz, kto są myśliwi?
Porthos przyłożył do otworu oko i ujrzał na szczycie wzgórza z tuzin jeźdźców konnych, pędzących za lisami z nawoływaniem, „Huźgo ha!“
— Gwardja!... — rzekł.
— Tak, przyjacielu, gwardja królewska.
— Gwardja królewska mówisz, jaśnie panie?... — wykrzyknęli bretończycy, blednąc śmiertelnie.