Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   232   —

napotkamy zwężenie kanału, prowadzącego do morza, przez które prawdopodobnie statek nie przejdzie.
— Mam ja swoją rachubę — odpowiedział biskup — i wszelką pewność, że przejdzie.
— Nie przeczę, jaśnie panie, lecz jabym nie radził — nalegał przewodnik — wasza wysokość wie przecież, że, aby przedostać się do zwężonego kanału, trzeba podnieść ogromny kamień, ten, pod którym lis się zawsze przemyka, a który, jakby drzwi jakie, tamuje drogę.
— Podniesiemy go — odezwał się Porthos — to fraszka.
— O! ja wiem, że jaśnie pan ma siły za dziesięciu ludzi — odparł Yvon — ale to może być niebezpiecznem.
— Wiesz, że on może ma rację — rzekł Aramis. Spróbujemy pod gołem niebem.
W tej chwili usłyszano szczekanie psów, które wstrzymało rybaków, gotowych do poruszenia statku, Aramisa zaś i Porthosa zmusiło do wyjścia z groty; nie przestawało ono rozbrzmiewać w przedłużeniu głębokiego podziemia, nieomal na milę francuską od groty.
— To polowanie — rzekł Porthos — psy tropią zwierza.
— Co to. takiego? kto poluje w tej porze? — pytał w duchu Aramis.
— A przedewszystkiem w tych stronach, to coś dziwnego — ciągnął dalej Porthos — tu, gdzie obawiają się wojsk królewskich!
— Coraz bliżej słychać szczekanie. Tak, masz słuszność, Porthosie, psy gonią za śladem.
— A to co?... — nagle zawołał Aramis. — Yvonie, Yvonie, chodźcie tu!
Rybak nadbiegł natychmiast.
— Coż znaczy to polowanie?... zapytał go Porthos.
— E! jaśnie panie — odparł bretończyk — nic a nic z tego nie rozumiem. Dziedzic Lockmarja nie polowałby w tej porze. Nie; a jednak te psy...
— Mogły wyrwać się z psiarni.