Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   154   —

Księżna uradowana, że bez niebezpieczeństwa potrafiła dotknąć wszystkich prawie okoliczności w tak drażliwem położeniu, odetchnęła swobodniej. Aramis przeciwnie.
— Stanęliśmy więc — rzekł — na odwiedzinach pani u Baisemeaux.
— Nie — rzekła, śmiejąc się — trochę dalej.
— A więc na nienawiści pani ku królowej matce?
— Jeszcze dalej — rzekła — jeszcze dalej, mówiliśmy o stosunkach...
— Jakie miałaś pani z Franciszkaninem — przerwał żywo Aramis — słucham więc, słucham z uwagą.
— To rzecz bardzo prosta — odpowiedziała księżna — wiesz zapewne, że żyję z panem de Laicques?
— Tak.
— Wiesz, że mnie moje dzieci zniszczyły i obdarły?
— A! cóż za nikczemność! księżno!
— To okropne! Trzeba było koniecznie wymyślić sposób, ażeby żyć, nie zaś aby tylko wegetować.
— Ma się rozumieć.
— Miałam nie jednę zemstę do wykonania, nie jednę przysługę do zrobienia, a nie miałam już znaczenia ani protektorów!
— Pani, coś tylu protegowała.
— To się tak zawsze dzieje, kawalerze! widziałam niedawno króla hiszpańskiego.
— Aha!
— Który tylko co mianował generała jezuitów, jak to jest we zwyczaju.
— A! to taki zwyczaj!
— Jakto, nie wiedziałeś o tem?
— Przepraszam, byłem roztargniony.
— Ależ powinieneś był wiedzieć o tem, ty, co w tak ścisłych byłeś stosunkach z Franciszkaninem.
— Z generałem jezuitów, chcesz, pani, zapewne powiedzieć.
— Tak, tak. Otóż widziałam króla hiszpańskiego. Chciał mię poprzeć, lecz nie mógł. Polecił mię jednak we Flandrji,