Książę przyjął pana de Wardes z ową uprzejmością, jaka w słabym charakterze budzi się łatwo dla każdej nowości. Pan de Wardes, którego nie widziano od miesiąca, był istotnie nowym człowiekiem, więc pieścić go było to przeniewierzać się dawnym, a przeniewierzenie zawsze ma swój powab; zresztą, należało mu się jakieś wynagrodzenie. Książę zatem przyjął go jak najmilej.
Otoczenie księcia powitało pana de Wardes z całą uprzejmością.
Wśród brzmiących jeszcze powinszowań szczęśliwego powrotu, zapowiedziano księżnę. Księżna dowiedziała się o przybyciu pana de Wardes. Znała ona szczegóły jego podróży i pojedynku z księciem de Buckingham. Uważała wszakże za właściwe usłyszeć je z ust człowieka, w którym widziała swego nieprzyjaciela. Towarzyszyły jej dwie czy trzy damy. De Wardes skłonił się księżnie z uszanowaniem i zaraz na wstępie oświadczył, jakby na zaczepkę, że gotów jest udzielić przyjaciołom pana de Buckingham wiadomości o nim. Była to poprostu odpowiedź na obojętność, z jaką go przyjęła księżna.
Atak był żywy, księżna uczuła cios, ale nie okazała po sobie, że ją ugodził, i rzuciła okiem na księcia i hrabiego de Guiche.
— A czy wiele ucierpiałeś skutkiem ran, — zapytała spokojnie — panie de Wardes, bo mówiono nam, że miałeś nieszczęście je otrzymać?