Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   244   —

— Jak strzała?...
— Tak, jak strzała i napotyka przepierzenie, które rozbija. Mój przyjacielu, zdawało mi się, że jak Samson rozwalam świątynie. Co tam naspadało obrazów, porcelany, szkła, firanek, obić!... to rzecz niesłychana..
— Doprawdy?
— A z drugiej strony stała jeszcze serwantka z porcelaną.
— Którąś także wywrócił?
— A! wysadziłem na drugi koniec pokoju.
Porthos zaczął się śmiać.
— Prawdę mówiąc, to rzecz niesłychana!
I d‘Artagnan śmiał się wraz z przyjacielem.
— Natłukłem — mówił Porthos głosem, przerywanym od śmiechu — więcej, niż za trzy tysiące franków porcelany, ha! ha! ha!
— Dobrze — rzekł d‘Artagnan.
— Zbiłem więcej, niż za cztery tysiące franków zwierciadeł, ha! ha! ha!
— Wybornie.
— Dlatego też, mój przyjacielu — mówił dalej olbrzym — pan Fouquet, widząc, że dom jego za słabo jest zbudowany, inne wyznaczył mi mieszkanie. Dlatego umieszczono mnie tutaj.
— Jest to park, zupełnie odosobniony.
— Zupełnie.
— Zapewne miejsce schadzki?... zapewne miejsce sławne w historji ministra?
— Nie wiem tego, nie miałem tu schadzek, ani tajemniczych historyj; korzystam tylko z pozwolenia i dla ruchu, wyrywam drzewa z korzeniami.
— A to na co?
— Abym ćwiczył ciało, a przytem wybieram gniazda ptasie. To dogodniejsze, niż łazić po drzewach.
— Zatem żyjesz sielankowo, jak Tyrsys, mój kochany.
— Lubię małe jajka i wolę je, niż duże. Nie masz wyobra-