Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   243   —

Fouquet. Ale wyobraź sobie, że po ośmiu dniach jeszcze nie mogłem oddychać.
— Jakto?
— Pokój był za mały i całe z niego powietrze wciągałem w siebie.
— Czy tak?
— Przynajmniej tak mi mówiono... I przeniesiono mnie do innego mieszkania.
— Gdzie już mogłeś oddychać swobodniej?
— A tak; jednakże brak ruchu do rozpaczy mnie doprowadził. Doktór utrzymywał, że nie powinienem był z miejsca się ruszać; ja zaś przeciwnie, czułem się silnym, jak nigdy. To dało powód do ważnego wypadku.
— Do jakiego wypadku?
— Wyobraź sobie, kochany przyjacielu, że się oburzyłem na niedorzeczne przepisy lekarza i postanowiłem wyjść wbrew jego woli. Kazałem lokajowi, aby mi przyniósł ubranie.
— Zatem byłeś zupełnie nagi, mój biedny Porthosie?
— Przeciwnie, miałem na sobie prześliczny szlafrok; lokaj wykonał mój rozkaz, przyniósł mi ubranie, lecz gdym je włożył na siebie, przekonałem się, że jest za przestronne; ale, dziwna rzecz, stopy mi się rozszerzyły znacznie.
— Co słyszę?
— I buty były za szczupłe.
— Zatem, widać, nogi ci napuchły?
— Zgadłeś przyjacielu.
— Czy o tym wypadku chciałeś mi mówić?
— Tak, o tym, a ja nie jestem tak rozważny, jak ty i mówiłem sobie: skoro buty tyle razy wchodziły mi na nogi, dlaczegóż wejść nie mają i teraz?
— Tym razem, kochany Porthosie, pozwól sobie powiedzieć, że byłeś nielogiczny.
— Krótko mówiąc, stałem wprost przepierzenia; chciałem wciągnąć but na prawą nogę i ciągnąłem go za uszy obydwoma rękami; tymczasem nagle uszy zostają mi w rękach, a noga wyskakuje, jak strzała.