Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/53

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   53   —

    — Może dziesięć miljonów, bo sześć skonfiskowano z ich majątków.
    — I te pieniądze są w moim skarbie?... — zapytał król z niejakim wstrętem.
    — Tak, Najjaśniejszy Panie. — Jednak ta konfiskata, zagrażając panu Fouquet, nie dotknęła go wcale.
    — Cóż z tego wnosisz, panie Colbert?
    — Że jeżeli pan Fouquet podburzył swoich stronników, aby przyjaciół uwolnić od kary, czegóż nie uczyni, aby sam był całym?
    Król spojrzał na swojego powiernika wzrokiem, który rozjaśnia największe ciemnie sumienia.
    — Dziwno mi — rzekł — że, podobnie myśląc o panu Fouquet, nie dałeś mi rady.
    — Jakiej rady. Najjaśniejszy Panie?
    — Powiedz mi najprzód jasno i otwarcie, co myślisz?
    — O czem?
    — O postępowaniu Fouqueta.
    — Ja myślę, Najjaśniejszy Panie, że Fouquet niezadowolony z zebrania skarbów, jak to czynił Mazarini, i z pozbawienia Waszej Królewskiej Mości części władzy, usiłuje nadto przeciągnąć do siebie wszystkich wygodnisiów i łakotnisiów, lubiących zbytki, które próżniacy nazywają poezją, a politycy zepsuciem. Myślę, że tym sposobem nastaje na władzę Waszej Królewskiej Mości i, jeżeli mu się uda, uczyni Waszą Królewską Mość słabym i niedołężnym monarchą.
    — Jak nazwać podobne zamiary, panie Colbert?
    — Zamiary pana Fouquet, Najjaśniejszy Panie?
    — Tak.
    — Obraza majestatu.
    — A co się czyni z takimi zbrodniarzami?
    — Sądzi się ich i karze.
    — Ale czy jesteś pewny, że pan Fouquet ma to na celu?
    — Powiem nawet, Najjaśniejszy Panie, że wykonywa swoje zamiary.
    — Wracam więc do tego, co ci mówiłem, panie Colbert.