Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/50

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   50   —

    — Ta załoga byłaby króla, skoroby nogą tylko na Belle-Isle wstąpiła, dziś jeszcze jest twoją, panie, toż samo dzieje się ze wszystkiemi załogami. Fanie, ulegnij. Dzisiaj należy do ciebie cała armja: wtedy nie miałbyś nic. Czy nie wiesz, że garnizony twoje są dzisiaj w La Rochelle, Nantes, Bordeaux, Tuluzie i prawie we wszystkich miastach? Jedź więc pan do króla, jedź, póki czas; bo jestem pewny, że d‘Artagnan biegnie, jak strzała po drodze.
    — Panie d‘Herblay, twoje słowa są ziarnem, zapładniającem moje myśli — jadę więc do Luwru.
    — Ale natychmiast!...
    — Tylko suknie zmienię.
    — Pamiętaj pan, że d‘Artagnan nie potrzebuje przebywać Saint-Mande; on uda się wprost do Luwru. Godzina czasu nam pozostaje i z tej potrzeba skorzystać.
    — D‘Artagnan wszystko mieć może, oprócz moich koni angielskich; za dwadzieścia pięć minut będę w Luwrze.
    I bez straty minuty czasu, zarządził Fouquet swój wyjazd. Aramis zaledwie miał czas powiedzieć mu:
    — Wracaj pan tak spiesznie, jak wyjeżdżasz; bo umrę z niecierpliwości.
    W pięć minut naczelny rządca pędził do Paryża.
    Tymczasem Aramis żądał, aby mu wskazano pokój, w którym spoczywał Porthos.
    Przy drzwiach gabinetu Fouqueta, Pellisson, zawiadomiony o jego przybyciu, wyszedł z biura, aby go powitać.
    Aramis przyjął powitanie z przyjacielską godnością, odpłacając grzecznościami równie poważnemi, jak ujmującemi; nagle zatrzymał się na schodach.
    — Cóż tam takiego?... — zapytał.
    W rzeczy samej na górze słychać było chrapanie, podobne do chrapania zgłodniałego tygrysa, albo zniecierpliwionego lwa.
    — To nic — odpowiedział Pellisson z uśmiechem.
    — Ależ...
    — To pan du Vallon chrapie.