Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/48

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   48   —

    — Ja to na pierwszy rzut oka odgadłem.
    — Jakto?
    — Chciałem go do siebie przywiązać.
    — Jeżeliś go pan uważał za najwaleczniejszego i najzręczniejszego w całej Francji, miałeś słuszność.
    — Cokolwiek będzie kosztował, trzeba go ująć.
    — D‘Artagnana?
    — Czy to się z twojem zdaniem nie zgadza?
    — I owszem, ale go pan ująć nie zdołasz.
    — A to dlaczego?
    — Nie umieliśmy korzystać z czasu; kiedy był poróżniony z dworem, trzeba go było pochwycić; od czasu, jak był w Anglji, od czasu, jak się przyczynił do przywrócenia monarchji, od czasu, jak zrobił majątek, przywiązał się do króla. Wszedł w służbę i widać dobrze mu płacą.
    — My lepiej mu zapłacimy.
    — Za pozwoleniem pańskiem, słowo d‘Artagnana jest święte i kiedy je komu raz da, pewnie dotrzyma.
    — I cóż stąd wnosisz?... — zapytał Fouquet z niepokojem.
    — Że, chociaż tymczasowo, trzeba się uchronić od strasznego ciosu.
    — Ale jakim sposobem?
    — Zaczekaj pan.
    — Wszak d‘Artagnan niedługo przybędzie, aby zdać królowi rachunek ze swej wyprawy.
    — Zapewne.
    — Sądzę jednak, że dobrze go wyprzedziłeś.
    — Może o dziesięć godzin.
    — A więc w ciągu dziesięciu godzin...
    Aramis potrząsnął głową.
    — Czy widzisz pan te chmury, wiatrem pędzone, te jaskółki, latające w powietrzu; d‘Artagnan biegnie prędzej, niż chmury i ptaki, jego wiatr unosi.
    — Więc...
    — Powiadam panu, że to człowiek nadludzki; jest on w moim wieku, a znam go od lat trzydziestu pięciu.