Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawało mu się jednakże, iż ludzie ci pozostają po drodze w miejscach oznaczonych, jakby na czatach.
Po dziesięciu minutach pochodu ścieżka biec zaczęła pomiędzy gęstemi krzewami. W pewnym punkcie natknęli się na dwóch ludzi, jakby na oczekujących na nich; gdy idący na przodzie mężczyzna wyminął ich, zatrzymał się nagle, a wtedy Danglars znalazł się jakby pośrodku trójkąta uczynionego z trzech ciemnych postaci.
Biedny bankier chciał coś powiedzieć, lecz spostrzegł, że nie jest zdolny do wymówienia jednego choćby wyrazu.
Avanti — dał się słyszeć rozkaz jednego z oczekujących.
Znaczenia tego ostatniego słowa Danglars nie potrzebował nawet odgadywać, ponieważ rozkazowi temu towarzyszyło pchnięcie tak energiczne, iż więzień uderzył silnie nosem w plecy przewodnika.
Przewodnikiem zaś był dobry nasz znajomy, Peppino, który, mimo silnych ciemności, orjentował się przewybornie w położeniu.
Gdy doszli do jednej ze skał, Peppino zniknął nagle w jej wnętrzu. Okazało się, iż u jej podnóża znajduje się mały otwór. Energiczne ruchy idącego z tyłu mężczyzny pouczyły Danglarsa, iż winien pośpieszyć tą samą drogą.
Nie było wobec tego żadnych wątpliwości. Paryski bankrut — znajdował się w rękach rzymskich bandytów.
Danglars zaczął postępować wtedy tak, jak przystało na człowieka otoczonego zewsząd niebezpieczeństwem: strach dodał mu męstwa.
Mimo pokaźnej objętości brzucha, nie najlepiej nadającego się do przemykania się przez wąskie przejścia rzymskich kryjówek, wcisnął się jednak za Peppinem, a gdy tego dokonał, znalazł się w ciemnym i długim korytarzu, który dojrzał przy świetle pochodni, jaką Peppino zdążył już przez ten czas zapalić.
Korytarzem tym szli długo, aż natknęli się na straże.
— Kto idzie? — rozległo się pytanie.
— Swój — odpowiedział Peppino — gdzie wódz?