Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skreślonych na papierze drżącą ręką złodzieja i byłego galernika. Mogła to być więc zawiść jedynie, lub zemsta.
Pan prokurator królewski był jednak zdania, iż fakt zbrodni Benedykta nie mógł podlegać najmniejszym wątpliwościom, że nikt inny, jak tylko on zamordował Kadrusa.
Ta pewność, ta wiara, iż Benedykt był winowajcą napawała pana prokuratora królewskiego szczęściem i rozkoszą. Był pewien zwycięstwa, wierzył, iż zdoła przelać to swoje przekonanie i w panów przysięgłych.
Dzięki niestrudzonej pracy de Villeforta, który miał nadzieję olśnić wszystkich tą sprawą, postępowała ona szybko. Ale też pan prokurator królewski pracował bez wytchnienia, nie jadł i nie sypiał wcale. Z ojcem swym nie widywał się, w nawale pracy zapomniał o nim zupełnie.
Pewnego popołudnia, a była to właśnie niedziela, wyszedł do ogrodu, aby orzeźwić się nieco, gdyż w głowie mu się formalnie mąciło.
Smutny, zmęczony, uginający się pod ciężarem bolesnych myśli, krążyć zaczął po alejach, na których spadało coraz obficiej pożółkłe listowie zamierającej przyrody. Gdy tak spacerował obserwując z oddali hałaśliwą zabawę Edwardka, który wybiegł wraz z matką do ogrodu, spojrzał raz i drugi w okno pokoju Noirtiera, który, korzystając z cieplejszych promieni słońca, wygrzewał się na nich.
De Villeforta zastanowiło, iż oko starca zwrócone było stale na jeden punkt, którego on ze swego niżej położonego miejsca widzieć nie mógł.
Wzrok paralityka był tak wzgardliwy, dziki, pałający nienawiścią, iż prokurator królewski postanowił przekonać się, na co, czy na kogo padał ten obelżywy wzrok starca?
I ujrzał, siedzącą na ławeczce za klombem swą żonę, z książką w ręku, która porzucała dość często, by się popieścić ze swym synkiem, lub — by podać mu piłeczkę, rzuconą zbyt daleko.
De Villefort zbladł, pojął bowiem wtedy, co oznaczał nienawistny wzrok starca.