Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XXVI.
SĘDZIA.

Czytelnicy nasi przypominają sobie zapewne, iż przy łożu, na którem spoczywały doczesne szczątki Walentyny, pozostali jako strażnicy ciała: ksiądz Bussoni i stary Noirtier.
Chrześcijańskie modły kapłana, jego łagodna słodycz i przekonywujące słowa dodały najwidoczniej odwagi starcowi; bowiem od chwili rozmowy z kapłanem, miejsce dawnej rozpaczy zajął spokój pogodny, który zadziwić musiał każdego, któremu była znana wielka miłość, jaką ongi obdarzał dziadek swą zmarłą wnuczkę.
Pozatem i w całym domu ogromne zaszły zmiany, ze względu na nowo przyjętą służbę, która się cała zmieniła, od lokaja starego Noirtiera poczynając, aż do odźwiernego.
De Villefort nie opuszczał prawie swego gabinetu, pracując gorączkowo. Interesował go zwłaszcza proces mordercy Kadrusa. Pośpiech przytem był nieodzowny, ponieważ otwarcie sądu przysięgłych nastąpić miało już za trzy dni!
Sprawa Benedykta budziła olbrzymie zaciekawienie pomiędzy całem towarzystwem paryskiem, nietylko ze względu na samą osobę domniemanego mordercy Kadrusa, lecz jeszcze, iż był w nią zamieszany hrabia Monte Christo, którego osoba nie przestała interesować Paryża.
Zdania co do winy oskarżonego były dość podzielone. Obrońcy Benedykta wykazywali, iż dowody winy oskarżonego nie są przekonywujące. Opierały się bowiem tylko na paru słowach,