Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedziałem ci: miej nadzieję, Morrelu.
— A ja powtórzę ci raz jeszcze, hrabio, rozważ dobrze, co mi obiecujesz, czem pragniesz mnie łudzić!... szczęście dla mnie może być tylko jedno; zobaczyć Walentynę... A tego mi obiecać nie możesz!... Więc jakże?...
Hrabia uśmiechnął się tajemniczo.
— Panie!... nie igraj z moją boleścią, bo mogę oszaleć. Siła tajemnicza, jaka jest w tobie, odbiera mi rozum. Po raz trzeci więc mówię ci, licz się z tem, co twój uśmiech, twe spojrzenie, twe słowa niejasne, tajemnicze zdają się obiecywać, bo oto oczy moje, mimo mej woli, rozpromieniają się, w umyśle mym myśl zaczyna rodzić się nieziszczalna, że jednak?... kto wie?... może?... ty jesteś zdolny uczynić cud i pokazać mi ją żywą na tej ziemi. Do tego stopnia wielką jest moja wiara w ciebie, panie. Gdybyś mi rozkazał podnieść kamień z grobu dziewicy Zairy, — byłbym ci posłuszny... mam wrażenie, iż jak ów apostoł przechodziłbym po falach, a gdybyś skinął ręką... wierzę, wierzę... iż fale te rozstąpiłyby się, jak ongi fale Czerwonego Morza.
— Miej nadzieję, dziecię moje!
— A, hrabio!... igrasz ze mną, jak małem dzieckiem — rzekł Morrel, zstępując z wysokości uniesienia w otchłań smutku. — Czynisz tak, jak owe dobre, albo raczej jak owe samolubne matki, co pieszczonemi słowy koją boleść dziecka, bo je ich żałosne krzyki męczą i niepokoją. Więc cię i ja już słowy memi trudzić więcej nie będę. Żegnaj mi, przyjacielu, jedź spokojnie w swą podróż bezpowrotną.
— Przeciwnie, Maksymiljanie. Pożegnania wszelkie są zbędne w tym wypadku, ponieważ i ty wraz ze mną udasz się w tę podróż, tylko że nie będzie ona dla ciebie, jak dla mnie, bezpowrotną. Ty do Francji, do Paryża, do domu tego... powrócisz. Ja — nie.
— I zawsze każesz mi mieć nadzieję?
— Mam środek, który cię uleczy... Wierzaj!