Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dając znudzonym słuchaczom nadzieje że kiedyś to wszystko skończy się wreszcie.
Monte Christo nic nie widział i nic nie słyszał, albo raczej widział tylko Morrela, którego błędne, pełne tępej rozpaczy spojrzenia i nieruchoma postawa przerażające robiły nań wrażenie.
— Patrzaj — rzekł nagle Beauchamp do Debraya — znalazł się Morrel. Lecz gdzież on się u djabła umieścił!
— Jakiż blady — rzekł Debray ze drżeniem — pogrzeb ten musiał na nim uczynić ogromne wrażenie.
— Jeżeli się nie mylę — rzekł Chateau Renaud — to pan Morrel znał pannę de Villefort. Przypominam sobie nawet, iż na owym balu u Morcefów coś trzykrotnie z nią tańczył. Pamiętasz, hrabio, ten bal? — zakończył, zwracając się do Monte Christo.
— Nic nie wiem i nic nie pamiętam — odpowiedział hrabia, który istotnie nie wiedział kto i o co go zapytuje, zajęty jedynie czuwaniem nad Morrelem.
Po chwili Monte Christo, nie żegnając się z nikim, wysunął się z tłumów i znikł, przez nikogo nie zauważony.
Obrzędy pogrzebowe skończyły się wreszcie i wszyscy zaczęli się rozchodzić.
Monte Christo nie opuścił jednak cmentarza, lecz skrył się za drzewami, obserwując w ten sposób, sam niewidzialny, wszystkie poruszenia Morrela, który stopniowo zbliżał się ku grobowcowi, opuszczonemu już przez wszystkich, przez rodzinę i przez ciekawych.
Monte Christo zbliżył się również i stanął za drzewem oddalony o dziesięć kroków od grobowca.
Gdy Morrel zbliżył się do grobu, ukląkł, głowę opierając o zimne marmury, głosem cichym, lecz dziwnie przejmującym, zajęczał:
— O, Walentyno!
Serce hrabiego omal nie pękło, gdy go doszło słabe echo tych wyrazów, to też nie miał sił przyglądać się przyjacielowi z ukrycia, lecz podszedł do niego: