Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego pana, który nas przyjmuje. Ale cóż to powypisywałeś z powodu tego wypadku, w swym dzienniku, mój Beauchamp?
— Ach, to artykuł nadesłany i to przez osobę bardzo, o ile mi się zdaje, wpływową, gdyż sam minister polecił mi jej rękopis oddać do druku. Wątpię, by de Villefortowi mógł przypaść do smaku. Powiadają tam, pomiędzy innemi, że gdyby podobne cztery wypadki nagłej śmierci zdarzyły się w innym domu, a nie w domu prokuratora królewskiego, to ten sam pan prokurator królewski sprawą taką zająłby się z większą gorliwością, aniżeli zajmuje się nią teraz.
— No, no... mój drogi — odezwał się Chateau Renaud — pan d‘Avrigny, lekarz domowy mej matki, twierdzi zupełnie co innego, mówi mianowicie, iż pan de Villefort rozpacza bardzo. Ale kogo to tak szukasz wzrokiem, Debray‘u?
— Hrabiego Monte Christo.
— Spotkałem go na bulwarach, idąc tutaj. Musi być na wyjezdnem, gdyż szedł do Danglarsa, który jest, jak wiecie zapewne, jednym z jego bankierów. Ale nie jednego hrabiego brakuje tutaj. Nie widzę również Morrela?
Beauchamp, aczkolwiek dziennikarz, wypadkowo może, lecz powiedział prawdę. Spotkał bowiem istotnie, idąc na pogrzeb, Monte Christo, dążącego właśnie do Danglarsa.
Bankier przyjął przybyłego z żałosnym uśmiechem.
— Źle, kochany hrabio — powiedział, po powitaniach — przychodzisz do mnie zapewne z kondolencją. Prawdziwie, że jakaś lawina nieszczęść nawiedziła dom mój. Jakiś dziwny los zresztą prześladować zdaje się ludzi w moim wieku. I tak: de Villefort stracił córkę, a potem jeszcze matkę i ojca swej pierwszej żony; hrabia Morcef znów, zhańbiony, zastrzelił się. Nakoniec ja: naprzód zostałem okryty śmiesznością, przez tego zbrodniarza Benedykta, a potem...
— Cóż takiego stało się jeszcze potem?
— Córka moja, Eugenja, opuściła dom mój, wyjechała. Jakżeż ty, hrabio, jesteś szczęśliwy, że nie masz ani żony, ani dzieci... Sam jesteś, wolny jak ptak! Wracając jednak do sprawy,