Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spostrzegł odrazu, że to zimny trup spoczywa na łożu. Najemne oko oceniło natomiast, iż chora śpi jeszcze.
— Zasnęła najwidoczniej po wypiciu lekarstwa, bo szklanka nieomal w całości została wypróżniona — rzekła — wszystko więc idzie dobrze.
Postawiła herbatę na stoliczku, następnie zbliżyła się do kominka, rozpaliła ogień... a gdy to uczyniła, rozsiadła się w krześle i natychmiast zasnęła, aczkolwiek noc całą przespała spokojnie i wstała przed półgodziną zaledwie.
Obudził ją zegar, wydzwaniający godzinę dziesiątą.
Tak twardy sen chorej zdziwił ją teraz, aczkolwiek nie zaniepokoił jeszcze, dopiero ręka, bez zmiany z łóżka się zwieszająca, uczyniła to nakoniec. Przystąpiła więc do łóżka i wtedy dopiero przekonała się, że ręka jest zimna i serce nie bije.
Krzyknęła przeraźliwie i pobiegła ku drzwiom z głośnem wołaniem: pomocy!... ratunku!...
— Co się tam stało? — odezwał się głos pana d‘Avrigny, który przybył właśnei o zwykłej godzinie odwiedzin.
— Kto woła o ratunek i komu jest on potrzebny? — dał się słyszeć jednocześnie głos de Villeforta — doktorze, czyś słyszał?... ktoś woła o ratunek!
— Tak jest, to też pospieszajmy, nie zastanawiając się zbytnio nad tem, kto potrzebuje naszej pomocy. Najprędzej Walentyna, idźmy więc do niej — rzekł doktór.
Jednocześnie z de Villefortem i doktorem, do pokoju Walentyny zbiegła się cała znajdująca się w domu służba, wołając jednym głosem: „ratunku!“...
— Gdzie jest moja żona?... — obudźcie panią! — zawołał pan prokurator królewski, stając przed drzwiami pokoju swej córki, do którego, zdawało się, że wejść nie śmiał.
Pan d‘Avrigny tymczasem porwał na ręce Walentynę.
— Znowu to samo — rzekł ponuro, opuszczając martwe ciało z powrotem na łóżko.
A zwracając się do de Villeforta, który w chwili tej wszedł właśnie do pokoju, rzekł głosem strasznym, lecz i bardzo uroczystym: