Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ ja na trucizny jestem uodporniona, jak to pan sam przecież mówiłeś?
— Na jednę tylko. Inne zabić cię mogą z największą łatwością. A truciznę zmienić mogą w każdej chwili.
Monte Christo, powiedziawszy słowa te, wziął do reki szklankę i skosztował.
— Przepowiedziałem — rzekł — tak właśnie zrobiono. Dano ci teraz nie truciznę, lecz silny narkotyk. Gdybyś wypiła, to co pani de Villefort ostatnio przelała do twej szklanki, w przeciągu paru minut już byś nie żyła, Walentyno!
— Ależ na Boga!... za cóż mnie prześladuje ta kobieta?
— Zapominasz, Walentyno, w niewinności swojej, że jesteś bardzo bogata, gdyż posiadasz dwieście tysięcy rocznego dochodu; gdybyś nie żyła, fortuna ta należałaby do Edwardka.
— A to jakim sposobem? — majątek ten spadł na mnie po matce mej i po rodzicach mej matki przecież?
— Bez wątpienia. To też dlatego właśnie państwo de Saint Meran już nie żyją, byś ty została ich dziedziczką. Potem próbowano uśmiercić pana Noirtiera, gdy tylko zmienił on swój testament na twą korzyść. Nie udało się to, przyczem niewinną ofiarą zamachu tego padł biedny Wawrzyniec. Teraz tyś miała umrzeć, bo wtedy cała twa fortuna spadłaby na ojca twego, po którym, z kolei, jego syn, Edward, odziedziczyłby wszystko.
— Edwardek!?... biedne dziecię!... więc dla niego popełniono tyle zbrodni?
— Zrozumiałaś nakoniec?
— Że też w umyśle tak młodej kobiety, tak okropne zbrodnie narodzić się mogły!
— Przypomnij sobie Perouse i mężczyznę w czarnym płaszczu, którego macocha twa z takiem zajęciem wypytywała o właściwości aqua-tofany. Już w tamtych czasach ten szatański pomysł tkwił w jej umyśle.
— Widzę już, panie — zawołała dzieweczka, tonąc we łzach cała — widzę, że muszę umrzeć. Muszę!!... taki już mój los.