Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Śmierć, trucizna!... zawołała Walentyna, myśląc, iż znowu ogarnia ją gorączka — co znaczyć mogą słowa te, hrabio?
— Tak jest, niestety, dziecko moje! — Dawano ci tutaj trucizny i szykowano śmierć. Inna rzecz — moje środki lecznicze, te napewno przywrócą ci zdrowie i dadzą życie. Więc wypij!
Mówiąc słowa te, hrabia wpuścił do szklanki z wodą dwie krople rubinowego lekarstwa z kryształowego flakonu.
Walentyna wyciągnęła już rękę, lecz cofnęła ją, po chwili, zdjęta nagłem przerażeniem.
Monte Christo, widząc to, podniósł szklankę do swych ust i wypił do połowy, oddając pozostałą resztę Walentynie, która wtedy z uśmiechem wypiła napój.
— Tak — rzekła — poznaję smak moich nocnych napojów, smak wody, która zawsze ożywiała mą pierś uspakajała podrażnione nerwy. Dziękuję ci, panie, za nie.
— Dzięki tym purpurowym kroplom, do wody dolewanym, utrzymałem cię przy życiu, Walentyno. Ileż ja przecierpiałem, ukryty za drzwiami tej bibljoteki, gdy patrzeć byłem zmuszony, jak do twej szklanki wlewano truciznę, gdym drżał, abyś tego napoju niosącego śmierć nie wypiła, zanim ja uzyskam możność wyjścia z ukrycia swego i usunięcia tej trucizny!
— Więc powiadasz, panie, — rzekła Walentyna z sercem zamierającem z trwogi — że do mej szklnaki wlewano truciznę?... Boże mój, Boże!... Lecz jeżeli tak, to widzieć musiałeś i osobę, która to czyniła?...
— Widziałem.
Walentyna uniosła się na łóżku, zakrywając bielszą od śniegu pierś batystową zasłoną.
— Widziałeś tę osobę? — zawołała z przestrachem.
— Tak jest, widziałem — powtórzył jak echo hrabia.
— Zgrozą przejmują mnie słowa twe, panie. Cóż za dno zbrodni i cierpienia! Więc w domu ojca mego, leżącą na łożu cierpień, dobić mnie chcą jeszcze?... Ach, odejdź ode mnie, nie mów mi tego, bo słuchając cię, wiarę w Boga mogłabym zatracić. To być nie mogło, nie mogło!