Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VIII.
SPOTKANIE.

Po odejściu Mercedes Monte Christo czuł się zupełnie rozbity. Jak ciało omdlewa po nazbyt wielkim wysiłku tak i jego dusza, pełna zawsze energji, straciła swój zwykły hart na chwilę.
— Wszystko więc skończone! — rzekł sam do siebie — Gmach, od tak dawna, z takim trudem i mozołem wznoszony, — już runął, już go niema!... I to dzięki jednemu słowu kobiety. I to ja, ja uległem, który się miałem za istotę wyższą, ponad poziom zwykłych zjadaczów chleba?... Ja, który w lochach zamku If maleńką drobiną byłem tylko, a potrafiłem niemniej wznieść się tak bardzo wysoko?... I ja, ten sam, mam być jutro, dziś nawet, za godzin parę, garstką prochu tylko?... Nie lękam się śmierci ciała, bo czyż wyzwolenie się ducha z jego ciężaru nie jest odpoczynkiem, do którego i ja sam wzdychałem, tęskniłem, zanim Faria zjawił się w celi mojej? Czemże jest śmierć bowiem, absolutną, jeżeli nie nirwaną, spokojem bezwzględnym i wieczną ciszą?... Nie życia mi żal przeto, nie istnienia, na ziemi, lecz że runęły w proch wszystkie moje plany!
Zdawało mi się, że me zamysły sama Opatrzność wspiera, a teraz widzę, iż przeciwko mnie zwróciła się Ona. Więc nie było wolą Boga, by kara spadła na winnych?
I wszystko to, — tylko dlatego, że serce moje, które za umarłe miałem, uśpione było tylko... że się zbudziło i znów