Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Panie, człowiek, którego przyjmujesz u siebie i któremu oddajesz nawet swą córkę, jest zbrodniarzem zbiegłym z galer w Tulonie, miał tam Nr. 59, gdy ja 58. Ma na imię Benedykt, jego nazwisko jest nieznane, bowiem jest podrzutkiem“.
— Podpisz — rzekł następnie hrabia.
— Więc chcesz mnie zgubić, panie?
— Gdybym chciał tego, to oddałbym cię do rąk pierwszego lepszego żandarma. A zresztą, w chwili, gdy list ten będzie oddany podług adresu, nie będziesz zapewne niczego się już obawiał, podpisz więc.
Gdy Kadrus napisał już wszystko, Monte Christo wziął zapisaną kartkę do ręki, a następnie rzekł:
— A teraz idź precz, lecz nie schodami, bo nie mam zamiaru trudzić się dla ciebie, by ci na dole drzwi otwierać, lecz tak, jak wszedłeś, przez okno.
— O, księże!... Wy coś złego przeciwko mnie zamierzacie? Powiedzcie, że nie pragniecie mej śmierci?
— Ja chcę tego, czego Bóg chce.
— Więc mi przysięgnij, że mnie nie uderzysz, gdy będę wychodził.
— Precz, głupcze nikczemny!
— Cóż ty ze mną chcesz zrobić, panie?
— Próbowałem uczynić z ciebie człowieka szczęśliwego, a zrobiłem zbrodniarza.
— Ojcze... zrób jeszcze jedną próbę, już ostatnią!
— Dobrze!... Wiesz zapewne, że ja dotrzymuję słowa, otóż jeżeli powrócisz do domu zdrów i cały...
— Bylebyś tylko ty, ojcze, nie kazał mnie ścigać, to kogóż się mam obawiać?
— No, już idź — zawołał hrabia, wskazując Kadrusowi okno.
Były sąsiad Dantesa, nie dowierzając przypuszczeniu, po przełożeniu jednej nogi przez okno, zatrzymał się.
— A teraz skacz — rzekł Monte Christo, cofając się w głąb i zakładając w tył ręce.
Kadrus dopiero wtedy uwierzył, że ze strony księdza żadne mu nie grozi niebezpieczeństwo i śmiało zeskoczył.