Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest. Nie mogę iść dalej razem z tobą, bobym mógł dojść wtedy... do stóp rusztowania. Tajemnica domu twego wyjdzie zresztą, napewno, na świat i położy koniec tej tragedji. Bywaj zdrów!
— Doktorze, błagam cię!
— Nie, odchodzę, bo dom twój stał się obmierzły, okropny i ohydny. Żegnam cię, panie.
— Jedno słowo jeszcze tylko. Odchodzisz, nie myśląc o tem, że pozostawiasz mnie w najokropniejszym położeniu.. Cóż powiedzą bowiem po twem odejściu o tej nagłej śmierci biednego Wawrzyńca?
— Prawda — rzekł doktór — załatwię to.
Służący niespokojni stali po korytarzach i na schodach, przez które przechodził doktór.
— Panie de Villefort — mówił doktór głośno, tak, aby wszyscy słyszeli — biedny Wawrzyniec od kilku lat używał bardzo mało ruchu, a był krępej budowy i szyję miał krótką, otóż dziś mamy upał, a posłaliście go zbyt daleko; wszystko to razem sprowadziło apoplektyczny atak, na który nie było już ratunku.
Przyczyna śmierci była więc wyjaśniona, niemniej cała służba, po całodziennych naradach, udała się wieczorem do pani de Villefort z podziękowaniem za służbę. Nie żądali niczego, nie prosili o podwyżkę płacy, chcieli tylko jednego — odejść.
— Chcemy odejść — mówili — bo śmierć grasuje w tym domu!
Mimo nalegań, wszyscy się oddalili, wynurzając zresztą żywy żal z konieczności rozstania się z tak dobrem państwem, a szczególniej z panną Walentyną, tak miłą i łagodną.
De Villefort, słysząc słowa te, spojrzał na swą córkę, która się rozpłakała.
Spojrzał wtedy na swą żonę i zdawało mu się, iż na jej ustach dojrzał przelotny uśmiech, zupełnie jak owe meteory, które ponuro błyskają między chmurami w czasie burzy.