Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zeszli oni ze schodów i zaczęli zbliżać się do klombu a wtedy Morrel w mężczyźnie czarno ubranym poznał doktora d‘Avrigny. Dosłyszał następnie rozmowę.
— A, drogi doktorze — mówił pan de Villefort — niebo się widać sprzysięgło przeciw naszemu domowi. Okropna śmierć, która spadła jak piorun nagle. Nie staraj się mnie pocieszać, bo na takie losy niemasz pociechy? Rana zbyt żywa jeszcze, zbyt głęboka. Umarła, umarła!
Zimny pot wystąpił na czoło młodzieńca. Któż taki mógł umrzeć w tym domu?
— Kochany panie de Villefort — odpowiedział doktór, tonem który spotęgował jeszcze przerażenie młodzieńca — nie na to zaproponowałem ci przechadzkę po tym pustynnym ogrodzie, ażeby cię pocieszać, bynajmniej. Albowiem, co ci powiedzieć muszę, oprócz nieszczęścia, które na ciebie spadło i jest już ci znane czeka cię inne, większe może jeszcze.
— Wielki Boże! — szepnął de Villefort, składając jak do modlitwy ręce — czegóż ja mam dowiedzieć się jeszcze?
— Mój przyjacielu, czy jesteśmy tu sami?
— Sami, niewątpliwie. Ale dlaczegóż te wszystkie ostrożności?
— Bo mam ci do zakomunikowania okropną w swej treści tajemnicę. Siadaj!
De Villefort nie usiadł, lecz raczej padł na ławkę. Doktór stanął przed nim i położył rękę na jego ramieniu. Morrel zlodowaciały wprost z trwogi, jednę rękę trzymał na czole, zaś drugą przyciskał do serca.
— Umarła, umarła! — powtarzał w myśli słowa doktora.
I sam się uczuł konającym.
— Mów, mów, doktorze, słucham cię — przemówił de Villefort — uderz odrazu, jestem przygotowany na wszystko.
— Pani de Saint Meran była już w wieku dość podeszłym, aczkolwiek najlepszem cieszyła się zdrowiem...
Morrel odetchnął swobodnie.