Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie obserwuję go tutaj, od chwili jak wszedł w progi naszego domu i wiesz co zauważyłam? Oto nie wziął do ust ani nawet kropli wody.
— Jest bardzo wstrzemięźliwy, matko.
Mercedes uśmiechnęła się smutnie.
— Idź do niego — rzekła — a gdy przenosić będą tacę, poproś go, by wziął cośkolwiek.
Albert bez słowa poszedł spełnić jej rozkaz.
Podszedł do hrabiego, a gdy lokaj zbliżył się z czarkami, pełnemi mrożonego soku z granatów, zaczął go prosić, by zechciał przyjąć jednę, ale Monte Christo odmówił stanowczo.
Wtedy Albert wrócił do matki i spostrzegł, iż była bardzo blada.
— Nie przyjął!... Widzisz, mówiłam ci.
— Tak nie przyjął. Ale cóż z tego? Można z tego wnioskować jedynie iż, być może, jest trochę niezdrów, to ostatnie przypuszczenie jest tem prawdopodobniejsze, iż skarżył się bardzo na gorąco. Wyraził nawet zdziwienie, dlaczego nie podniesiono żaluzyj, gdy okna są i tak otwarte?
— W rzeczy samej — rzekła Mercedes — trzeba będzie to zrobić, a przytem będzie to sposób, przy pomocy którego przekonać się będę mogła, czy wstrzemięźliwość hrabiego jest wywołana niedyspozycją, czy też innemi, jak przypuszczam względami.
I wyszła z salonu. Po chwili podniosły się żaluzje, zajaśniał lampionami ogród, zapachniały jaśminy i róże.
Wszyscy krzyknęli z zachwytu na widok tego ogrodu, wyglądającego jak bajka.
Tymczasem pani de Morcef wróciła do salonu bledsza niż zazwyczaj, lecz z wyrazem mocnego postanowienia na twarzy i udała się wprost do grupy, której przewodniczył jej mąż.
— Hrabio — rzekła — nie zmuszaj panów, aby tutaj pozostawali, jeżeli nie zabawiają się grą, lecz zapytaj się ich, czyby nie woleli odetchnąć świeżem powietrzem w ogrodzie?