Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc chcesz jakiejś rzeczy, której nazwa od litery N się zaczyna... cóż tedy z tem N?... Spróbujmy: na, ne, ni, no...
Starzec znów przymknął oczy.
— A więc No?
— Tak.
Walentyna wzięła do ręki słownik, następnie położyła go na kolanach starca, otworzyła w miejscu właściwem, wreszcie palcem wskazującym zaczęła posuwać po słowach, na „no“ się rozpoczynających.
Gdy paluszek panienki doszedł do wyrazu „notarjusz“, Noirtier przymknął oczy.
— Notarjusza tedy żądasz, drogi dziaduniu?
— Tak jest.
— Czy mam natychmiast posłać po niego?
— Tak.
— Czy mam o fakcie tym zawiadomić ojca mego?
— Tak.
— A więc posyłam po notarjusza, a także zawiadomię o tem ojca. Niczego więcej nie żądasz ode mnie?
— Nie.
Walentyna pobiegła do dzwonka, a gdy służący się zjawił, dała mu zlecenie, ażeby poprosił pana lub panią, do pana Noirtier.
— Czy jesteś ze mnie kontent? — rzekła następnie do swego dziadka panienka — prawda, że jestem domyślna?... Odgadnąć myśl twoją — nie tak łatwo było przecież!
We drzwiach ukazał się pan de Villefort.
— Czego pan żądasz ode mnie? — zapytał.
— Ojcze — dała odpowiedź Walentyna — dziadunio zażądał notarjusza.
De Villefort ze zdziwieniem spojrzał na starca.
— Tak jest — odpowiedział Noirtier całą potęgą swego wzroku, która wskazywała, iż przy pomocy Walentyny i starego sługi czuje się dość silny, ażeby zwycięsko stoczyć walkę.
— Żądasz pan notarjusza? — powtórzył de Villefort — na cóż to jest ci on potrzebny?