Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Villefort na to nieme wyrażenie uczuć odpowiedział wzruszeniem ramion jedynie, dając żonie znak do odejścia.
— Zechciej przyjąć, panie — powiedziała pani de Villefort powstając — wyrazy naszego uszanowania. Może pozwolić raczysz, by mój mały Edwardek przyszedł, ażeby miał możność ucałowania twych rąk?
Wszyscy domownicy, bliżsi starca, wiedzieli, iż twierdzenie wyrażał on przymknięciem oczu, zaś przeczenie — przymykaniem i otwieraniem powiek; gdy pragnął czegoś, wyrażał to podniesieniem wzroku w górę.
Gdy chciał, by Walentyna przyszła do niego — zamykał prawe oko.
Gdy wołał starego sługi — zamykał lewe.
Na zapytanie pani de Villefort, — odpowiedział parokrotnie i bardzo szybkiem przymknięciem powiek.
Pani Villefort na widok ten — przygryzła usta.
— Może przysłać panu Walentynę? — zapytała.
— Dobrze — powiedział starzec żywem przymknięciem powiek.
Państwo de Villefort pożegnali starca i wyszli, wydając służącemu rozkaz, by ten przywołał Walentynę.
Nie upłynęło pięciu minut nawet, a Walentyna była już u dziadka, cała zarumieniona jeszcze wzruszeniem.
Jedno spojrzenie starca dało jej świadomość, że ten bardzo cierpi i ma jej wiele do powiedzenia.
— Co się tu stato? — zawołała — dziadku mój drogi!... Czy cię kto rozgniewał?
— Tak — odpowiedział starzec przymknięciem oczu.
— Może się na mnie gniewasz? — zawołała Walentyna zdziwiona.
Starzec ten sam znak powtórzył.
— Cóż ja takiego zrobiłam, dziaduniu?
Starzec nie dał odpowiedzi.
— Nie byłam nawet u ciebie dzisiaj jeszcze! Musiano ci więc coś o mnie powiedzieć.
— Tak jest — odpowiedział żywo wzrokiem.