Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, nie! przysięgam ci, Walentyno. Porównywałem was przed chwilą! I, na honor, oddając całą sprawiedliwość piękności panny Danglars — czułem jednocześnie, iż jest niemożliwością, aby się znalazł mężczyzna, któryby ją pokochał.
— A wiesz dlaczego, Maksymiljanie, tak ci się wydało? Bo ja wraz z nią byłam i moja obecność uczyniła cię niesprawiedliwym.
— Powiedz mi jedno, Walentyno. Czy panna Danglars dlatego ma wstręt do małżeństwa z vice-hrabią de Morcef, że kocha innego?
— Nikogo nie kocha. Zwierzyła mi się, że wogóle ma nieprzezwyciężony wstręt do małżeństwa, że pragnęłaby zdobyć dla siebie byt niezależny. Marzy o tem jedynie, ażeby zostać artystką, jak jej przyjaciółka, panna Luiza d‘Armilly.
— Widzisz, Walentyno, nie dla ciebie to przyjaciółka! Ale dlaczego się oglądasz? Czy chcesz się już oddalić?
— Tak jest, niestety, Maksymiljanie — odpowiedziała smutnie panienka, — uciekać muszę, jestem w tym domu, jak w więzieniu. W dodatku macocha moja zawiadomiła mnie, iż ma udzielić mi pewnej wiadomości i prosiła, bym jak najprędzej przyszła do niej. Mówiła, iż od wieści tej zależeć ma część mego majątku. Boże mój!... niechby zabrali cały, bo dzięki spadkowi po matce i bez tego jestem dość bogata, byleby tylko zechcieli zostawić mnie w spokoju. Wszakże ty, Morrelu, kochać mnie będziesz choćbym była prawie ubogą.
— Walentyno! A cóż mnie to obchodzić może, czy jesteś bogatą, czy biedną? Bylebyś tylko była moją! Bylebyśmy tylko razem przejść mogli przez życie! Cóż to jednak być może za wiadomość? Czy nie będzie dotyczyć ona czasem twego projektowanego zamążpójścia?
— Nie przypuszczam.
— Posłuchaj mnie, Walentyno! i pamiętaj, że dopóki żyję, stać będę zawsze przy tobie. Zaś małżeństwo twe przyszło mi na myśl z tej przyczyny, iż pan Morcef powiadomił mnie, iż wkrótce spodziewany jest powrót do kraju pana Franciszka D‘Epinay.