— Jakże się kochany pan miewa? — powiedział — właśnie oczekiwałem na niego.
— Pan hrabia był tak łaskaw oczekiwać na mnie? — zdziwił się luceńczyk.
— Ależ tak, czekałem. Zawiadomiono mnie przecież, że pan będziesz dziś u mnie, o godzinie siódmej.
Luceńczyk zdawał się być trochę niespokojnym.
— Wszak pan jesteś — rzekł Monte Christo — margrabią Bartłomiejem Cavalcanti?
— Tak jest, jestem Bartłomiejem Cavalcanti — przyznał luceńczyk wesoło.
— Major wojsk austrjackich?
— Czyż ja miałbym być majorem? Tak, tak... jestem nim. I bardzo jestem z tego kontent.
— Przybywasz pan od mnie z polecenia?
— Księdza Bussoni. A oto jego list.
— Niezmiernie rad jestem. Proszę mi go podać.
Monte Christo wziął list i przeczytał go uważnie.
Major tymczasem wielkiemi z podziwu oczyma rozglądał się po pokoju, najbardziej jednak przyglądał się właścicielowi pałacu.
— To samo, co już wiedziałem poprzednio. Zacny ksiądz pisze: „Major Cavalcanti, znakomity patrycjusz Lukki, potomek Cavalcantich z Florencji, posiadający pół miljona rocznego dochodu“...
Monte Christo przerwał czytanie i skłonił się gościowi.
— Pół miljona dochodu! Niech djabli wezmą! To nie żarty... zawołał.
— Więc ksiądz Bussoni napisał pół miljona?... niechże i tyle będzie! Choć ja, słowo honoru daję, nigdy nie przypuszczałem, ażeby tego aż tak dużo było!
— Bo pan masz intendenta, który cię okrada! Ha! cóż robić, kochany panie Cavalcanti? Każdy z nas w tem samem jest położeniu.
— Czego to ja się dowiaduję! — odpowiedział luceńczyk — natychmiast wypędzę złodzieja!
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/008
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.