Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przed dwoma laty byłam tam z matką i z Edwardem — odpowiedziała Walentyna. — Lekarze znaleźli, iż moje płuca są zaatakowane... Byłyśmy w Bolonji, w Rzymie...
— A więc widzi pani! — zawołał Monte Christo, jakby ta prosta wskazówka była najzupełniej wystarczająca dla zebrania i wyjaśnienia jego wspomnień. — Właśnie w Porousse, w dzień Bożego Ciała, o!...!... teraz przypomniałem już sobie dobrze — miałem szczęście widzieć panie.
— I ja teraz już sobie przypomniałam jak najlepiej, ogród i ten dzień uroczysty — odezwała się pani de Villefort — nie mogę sobie jednak przypomnieć w żaden sposób, bym tam widzieć miała hrabiego? Doprawdy, wstyd mi za mą pamięć.
— I ja pana nie przypominam sobie — dorzuciła Walentyna podnosząc swe piękne oczy na Monte Christa.
— Zaraz pomogę pamięci pani. Dzień był bardzo gorący. Oczekiwałyście panie na konie, które z powodu święta nie mogły zdążyć na czas; panna Walentyna oddaliła się w głąb ogrodu, zaś synek pani zaginął gdzieś w pogoni za motylem.
— Pamięta teraz mama, — zawołał Edwardek — jak ja tego motyla w końcu złapałem? Natychmiast poobrywałem mu skrzydła!
— Pani zaś siedziała w cieniu winnych krzewów, na głębokim trzcinowym fotelu. I rozmawiałaś pani wtedy z kimś dość długo... Czy jeszcze pani nie pamięta?
— O, teraz to już przypominam sobie! — zawołał pani de Villefort z nagłym rumieńcem na twarzy. — Lecz ja wtedy rozmawiałam z jakimś lekarzem.
— Ja właśnie byłem tym lekarzem. Od dwóch tygodni siedziałem w tym hotelu, do którego wspaniały ogród należał, lecząc mego pokojowca, który zapadł na febrę. Rozmawiałem z panią długo o najrozmaitszych rzeczach, o Rafaelu, Van Dycku... o obyczajach, ubiorach... o sławnej „Aqua tofana“ wreszcie.