Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przebacz, mój drogi przyjacielu — powiedział Beauchamp — lecz opowiadanie twe było tak nieprawdopodobne...
— Nieprawdopodobne? A jednak mój hrabia Monte Christo istnieje niewątpliwie.
— Czemużby ne!... Na tym pięknym świecie każdy żyć może.
— Bez wątpienia, że każdy żyć może, tylko, że nie każdy ma czarnych niewolników, książęce pałace, konie po kilkadziesąt tysięcy franków i kochankę Greczynkę.
— A Greczynkę tę widziałeś?
— Widziałem, lecz zdaleka.
— Lecz ten tajemniczy hrabia, poza swemi niezwykłościami, żyje, sypia i jada, bardzo mało... Hrabina G... która jak wiecie znała Bajrona, mówiła o nim, że musi być upiorem, że jest podobny do lorda Ruthwena.
— Doskonale — rzekł Beauchamp — dla dziennikarza byłby to dalszy ciąg słynnego węża morskiego z Constitutionela. Upiór — to przewyborna dla dziennikarza rzecz.
— Oko płowe, którego źrenica rozszerza się i zwęża dowolnie — zaczął przypominać Debray — kąt policzkoway roztwarty, wyniosłe czoło, cera sino blada, broda czarna, zęby białe i ostre...
— Wybornie, Lucjanie — zawołał Morcef — doskonałą dałeś charakterystykę. Istotnie, hrabia Monte Christo do sylwety przez ciebie nakreślonej jest bardzo podobny. Człowiek ten niejednokrotnie wywoływał we mnie drżenie.
— Czy on cię oprowadzał czasem po zwaliskach Kolizeum, aby ci trochę krwi wyssać, mój Morcefie? — zapytał Beauchamp.
— Albo może kazał ci, gdy cię wyswobodził z rąk bandytów, podpisać cyrograf na duszę?...
— Żartujcie, żartujcie sobie, ile wam się podoba — rzekł Morcef, nie obrażając się bynajmniej.
— No, drogi Albercie — zawołał Debray — dość tego! Słuchaj, jedenasta bije na zegarze.
— Musiały cię tej nocy jakieś mary napastować! Idziemy do stołu!