Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rego tu widzicie, natarł na nich i tego, który się na mnie zamierzył jataganem, zabił wystrzałem z pistoletu, zaś drugiego zarąbał pałaszem. Gdy mu dziękowałem — nie chciał przyjąć nawet moich podziękowań, mówiąc, że było to jedynie spełnienie ślubowań, przysiągł sobie bowiem, jak mówił, że rok rocznie, w tym dniu właśnie ocali życie człowiekowi, zaś wypadek zrządził, że mnie to spotkało.
— W istocie — rzekł z uśmiechem Morrel — wypadek ten zdarzył się dnia 5 września, t. j. w rocznicę dnia, w którym mój ojciec został w cudowny sposób uratowany; i dlatego o ile jest w mojej mocy, dzień ten staram się teraz uczcić jakimś dobrym czynem.
— Bohaterskim... nieprawdaż? — przerwał Chateau Renaud. — Ale to jeszcze nie wszystko. Po wyrwaniu mnie z rąk krwawych Arabów, pan ten po raz drugi uratował mi życie, oddając mi połowę swego płaszcza, bez którego zmarzłbym niechybnie. Oddał mi również połowę swych zapasów, bez których umarłbym z głodu.
— No, od głodowej śmierci nawet pan Morrel cię dziś nie wyratuje — zawołał Debray — ja bo straciłem już nadzieje, byśmy tutaj dostali śniadanie!
— Ależ, przyjaciele moi — zawołał Morcef — dopiero za piętnaście minut uderzy jedenasta. Za kwandrans więc dopiero będziemy mogli zasiąść do stołu. Pozwólcie mi na to, bo i ja także czekam na swego zbawcę.
— A to co znów za nowa historja?
— Czy myślicie, że tylko Arabowie potrafią ucinać głowy? I mnie ktoś uratował życie, aczkolwiek nigdy w Afryce nie byłem. Śniadanie nasze jest wyprawione na cześć wdzięczności właśnie, zaś teraz, zamiast jednego, mieć będziemy aż dwóch dobroczyńców ludzkości.
— Cóż poczniemy w takim razie — zauważył Debray — gdy mamy jednę tylko nagrodę Monthyona.
— O, poradzicie sobie! Dacie ją temu, poprostu, który nigdy nic dobrego dla ludzkości nie zrobił.