Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Edmundzie Dantesie, w imieniu prawa aresztuję cię.
— Aresztujesz mnie pan? — rzekł Edmund i lekka bladość pokryła jego twarz — za co mam być aresztowany?
— Nic nie wiem o tem, lecz sędzia powie ci to niezawodnie.
Pan Morrel pojął natychmiast, że w położeniu podobnem opór na nic się nie zda. Komisarz bowiem, gdy jest w stroju urzędowym — przestaje być człowiekiem i jest jedynie przedstawicielem prawa, zimnym, niemym i głuchym na wszystko.
Stary Dantes nie zdawał sobie z tego tak dobrze sprawy i rzucił się na urzędnika. Są bowiem rzeczy, których serce ojca lub matki zrozumieć nie zdoła nigdy. Starzec prosił i błagał; lecz ani błagania, ani łzy nawet nic zdziałać nie mogły. Rozpacz starca była tak szczera i głęboka, że wzruszyła urzędnika.
— Panie drogi — przemówił — niech się pan uspokoi. Bardzo możliwe, że syn twój nie spełnił jakiejś formalności na komorze, lub w urzędzie sanitarnym; w tym wypadku, po otrzymaniu wyjaśnień, uwolnią go natychmiast.
— Co to jest? Co to wszystko znaczy? — zapytał Caderousse Danglarsa, marszcząc brwi groźnie.
— Czyż ja mogę wiedzieć? — odparł ten ostatni — wiem tyle, co i ty i nie pojmuję co się tutaj dzieje; dziwię się i przykro mi jest bardzo.
Caderousse poszukał wzrokiem po sali Fernanda, lecz tego już tam nie było.
A wtedy cała scena dnia wczorajszego przedstawiła mu się w przerażająco jasnem świetle.
Nieszczęście otworzyło mu oczy.
— Ach! — rzekł stłumionym głosem — to są skutki wczorajszego żartu, tego żartu, którym zabawiałeś się wczoraj, a o którym dziś mówiłeś, panie Danglars. Jeśli tak, to biada temu, który aż tak daleko się posunął. Tego już za wiele.
— Bynajmniej — zawołał Daglars — wiesz przecież dobrze, żem podarł papier w drobne kawałki.
— Nie podarłeś go!... tylkoś go zmiął i w kąt rzucił. Pamiętasz?