Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Teraz mnie pójcie, bracia, i teraz utuczcie;
Kto wie, czy nazad spadnę, czy będę na uczcie?
Patrzaj, patrzaj: w gawronią wybrałem się drogę,
Drobnych was ledwie z góry wzrokiem schwycić mogę;
Już miejskie gmachy, kryciem miedzianem osute,
Zdają się być na Zańskiej tabakierce kłute,
Świecą się rzeki, wioski i lasów urywki,
Jak pęk rozkosznych włosów jakiej czarnobrywki.
Hej, ty, co w księżycowem uwiązłeś poddaszu,
Od Adama jak niżej zostaniesz, Tomaszu!
Gdzie ty łbem dosiągł ledwie, ja, wsparłszy się piętą,
W całym niebie wytrąbiać będę Jańskie święto.
Lecz, żebym nie spadł nazad na poziome gruzy,
Śmiały zamiar, parnaskie, raczcie wesprzeć, Muzy.
Jeśli kiedy Jan krótki dogodził z was jakiej,
Śpiesz się i u pegaziej siądź ze mną kulbaki.


DIALOGUS MUSARUM

MUZA

Mościa panny! ktoś z nieba i woła i mruga.
Pewnie to jest Merkury — A, najniższa sługa!
Cóż, to, widzę, śmiertelnik jakiś, odpuść Boże?


INNA MUZA

Czy nie Franuś?


INNA

Ten ustał!


INNA

Józef? — Nie — Jan może?


INNA

Nie ... tak górnie nie wzleci nikt oprócz Tomasza...


INNA

On, on: ot, nos niemiecki i kawał kamasza!